niedziela, 25 lipca 2021

Pink Anderson – Volume 1: Carolina Blues Man

Często ignorowany zarówno przez opinię publiczną, jak i prasę specjalistyczną, Pink Anderson jest postacią odniesienia w country blues. Urodzony w 1900 roku, karierę muzyczną rozpoczął jako nastolatek, śpiewając i grając na harmonijce na ulicach Spartanburga w Południowej Karolinie, miasta, w którym dorastał i gdzie mieszkał do śmierci. W wieku 17 lat dołączył do karawany medicine shows Dr. Franka "Smileya" Kerra. Medicine shows to wędrowne jarmarki organizowane w miastach i miasteczkach przez różne firmy, na których sprzedawano mikstury, syropy, maści i inne rzekomo produkty lecznicze. Firmy te miały w każdej karawanie jednego lub więcej muzyków, którzy byli odpowiedzialni za zabawianie targów i przyciąganie klientów. Medicine shows były bardzo popularne w pierwszej połowie XX wieku w południowych Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Pink Anderson przez kilkadziesiąt lat, mniej więcej do końca II wojny światowej, zarabiał na życie jako muzyk koncertowy w medicine shows. W trasie zaczął od muzycznych tradycji country i bluesa. Jednak wielki impuls w jego szkoleniu jako muzyka bluesowego nastąpił na początku lat dwudziestych, kiedy poznał swojego przyjaciela i mentora Simeona „Blind Simmie” Dooleya. Dooley był wówczas weteranem bluesmana i jednym z najbardziej utalentowanych gitarzystów swojego pokolenia. Dooley wziął Pinka Andersona pod swoje skrzydła, pokazał mu istotę bluesa i nauczył go grać na gitarze. Anderson skorzystał z nauk swojego nauczyciela i z czasem wypracował własny styl, dzięki któremu osiągnął niektóre z kreatywnych wyżyn Piedmont Blues. Dooley i Anderson często występowali razem w latach dwudziestych w małych klubach, kiedy Anderson nie był zajęty medicine shows. A w 1928 roku nagrali razem w Atlancie dwa szelakowe płyty wydane przez Columbię – "Every Day In The Week Blues" i "Papa's Bout To Get Mad".

Poza tymi skromnymi osiągnięciami kariera muzyczna Pink Anderson pozostała niezauważona przez opinię publiczną aż do jego starości. Właściwie nigdy nie uważał się za bluesmana, bo do 1945 roku utrzymywał się z medicine shows, a blues nie przestał być dla niego półprofesjonalną działalnością. W 1950 roku folklorysta Paul Clayton odkrył go i nagrał dla niego sesję studyjną, aby zachować jego muzykę dla potomnych. Ta sesja została opublikowana kilka lat później na albumie American Street Songs (1956), w połowie dzielona z Reverend’em Gary’m Davis’em.

Odkrycie Pink Anderson przez opinię publiczną nastąpiło (podobnie jak w przypadku wielu innych bluesmanów pierwszej połowy XX wieku) na fali folk odrodzenia na początku lat sześćdziesiątych. W tym kontekście niestrudzony badacz muzyki folkowej Samuel Charters udał się do Spartanburga, aby we własnym domu nagrać sesje dla Pink Anderson. Wyniki tych sesji zostały opublikowane w kilku tomach na początku lat sześćdziesiątych. Pierwszym z nich był właśnie Carolina Blues Man (1961), debiutancki solowy album Pink Anderson (w wieku 61 lat!). Nagrany w intymny sposób i jednocześnie dokumentalny, Carolina Blues Man uwiecznia bluesmana, wykonującego dziesięć piosenek bez akompaniamentu poza własnym głosem i gitarą. Album pozwala więc wyraźnie docenić szczególne podejście do Piedmont Blues muzyka świadomego jego technicznych ograniczeń, ale jednocześnie zorientowanego w przezwyciężaniu ich zręcznością i pomysłowością. Niektóre z jego aranżacji gitarowych są z pewnością pomysłowe i służyły jako inspiracja i nauka dla późniejszych pokoleń ("Mama Where Did You Stay Last Night", "Baby I'm Going Away", "Every Day in the Week"). Jako piosenkarz, Anderson wykazuje się wielką elegancją i subtelnością, swoim głosem poszerza możliwości ekspresyjne minimalistycznego formatu głosowo-gitarowego ("Baby, Please Don't Go"). Śpiew sugeruje smutek łagodzony tą mądrością nabytą latami i życiowym doświadczeniem. Na repertuar składają się głównie osobiste wariacje popularnych piosenek z początku wieku. Pieśni o bólu spowodowanym złamanym sercem, samotność i rozbite marzenia. Tak jak być powinno, bo blues narodził się, by opłakiwać nieobecność z intensywnością i stylem.

Zabłocie, 25.07.21

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz